środa, 28 stycznia 2009

terapia krowim moczem?



Mocz swietej, indyjskiej krowy. W formie olejku lub kapsulek. Mniam mniam :)

Delhi - Jodhpur - Osyian - Udaipur - Delhi

JODHPUR

Oto Jodphur - blekitne miasto. Jak widac na obrazku, nazwa wziela sie od koloru domow, ktore pomalowane sa w ten sposob, by chronic przed sloncem i odstraszac insekty.


Jak w prawie kazdym miescie Rajasthanu, rowniez i tu znajduje sie fort...









...oraz palac



Na slonecznych ulicach wygrzewaja sie krowy (ponizej foto z centrum miasta!)


A dzieci - jak zawsze - chetnie pozuja do zdjec (tu sprzedawca z naszego ulubionego punktu z owocami w miescie)


OSYIAN

Nastepnego dnia wybralismy sie na camel safari do Osyianu - pustynnej wioski, ok. 70km na polnocny zachod od Jodhpuru. Co zabawne, prawie wszystkie wycieczki zwa sie tutaj 'safari'. Natknelam sie juz m.in. na camel safari, village safari, boat safari, jeep safari, lake safari. Zaczynam zastanawiac sie, co naprawde znaczy to slowo...

A to juz moj wielblad:


Okazalo sie, ze jazda to nie taka prosta sprawa. Dlatego oprocz wielbladow trzeba bylo wynajac 'kierowcow':


Po kilku godzinach czas na krotka przerwe:


...i droge powrotna, podczas ktorej spotkalismy karawane:


UDAIPUR

Ze wzgledu na ograniczenia czasowe wycieczka do Bikaneru/Jaisalmeru okazala sie niemozliwa. Po krotkiej dyskusji zdecydowalismy sie na Udaipur - "Wenecje wschodu" ;)

Od poczatku zapowiadalo sie wesolo. Do miasta dotarlismy nad ranem, po ok. 7 godzinach jazdy autobusem. Choc autobus w nazwie mial 'Deluxe', daleko mu bylo od jakichkolwiek luksusow - przerazliwy tlok, nieszczelne okna, przystanki w kazdej wiosce. Jak sie pozniej przekonalam, 'deluxe' oznacza tu najczesciej kiepski, lokalny autobus...

Ruch w Udaipurze byl juz niewielki, wiec Torin sprobowal swoich sil jako kierowca rikszy (szlo mu tak dobrze, ze nastepnego dnia zdecydowalismy sie wynajac motocykl :):



W Udaipurze czekalo nas wiele atrakcji - liczne palace, barwne ogrody, jeziora, gory. Musze przynac, ze jest to najprzyjemniejsze miasto w Indiach, w jakim do tej pory bylam - czyste, swieze powietrze, prawdziwie zielona zielen, restauracje i kawiarnie, waskie uliczki, wspaniale widoki. Zaluje, ze bylam tam tak krotko, ale byc moze niedlugo tam wroce...







piątek, 23 stycznia 2009

---> jodhpur

Za kilka godzin wyruszam do Jodhpuru. W planie tez Bikaner lub Jaisalmer i wyjazd na pustynie. Wracam we wtorek.

Trase Delhi - Jodhpur pokonam nocnym pociagiem. Klasa 'sleeper', czyli najtansza, ok. 15 zlotych. Predkosc oczywiscie nie porywa - ok. 600 km to 11 godzin jazdy. Za to przynajmniej mozna sie wyspac. Na szczescie, wbrew plotkom nie zauwazylam dotychczas w wagonach karaluchow, myszy czy szczurow. Moze tym razem, he he. Jade sama. W Jodhpurze umowilam sie ze znajomymi amerykanami, ktorych spotkalam w... pociagu do Amritsaru. Pozniej ruszamy razem. Gdzie, dokladnie nie wiadomo :)

czwartek, 22 stycznia 2009

amritsar - klika zdjec

oto slawna zlota swiatynia sikhow. rzeczywiscie przesliczna, za dnia jak i w nocy:



niestety bylo strasznie zimno:


a buty zdjac trzeba:


wsrod miejscowych amatorow kapieli jednak nie brakowalo:


po kapieli czas na posilek. na terenie swiatyni jest darmowa stolowka. jak glosi napis, otwarta dla wszystkich:


po obejrzeniu miasta udalismy sie do attari udowadniajac, ze w samochodzie moze z powodzeniem zmiescic sie 12 osob:


tlok sprawil, ze niektorzy juz prawie zdecydowali sie podrozowac na dachu:


bez wiekszych problemow, choc z niespecjalnie zadowalajacym czasem (35 km - 1.5 godz.!) dotarlismy do attari, o atrakcjach ktorego pare slow ponizej

attari - live show?

jesli chodzi o 'live show', to przy okazji pobytu w amritsarze mialam okazje uczestniczyc w defiladzie w attari, na granicy indyjsko - pakistanskiej. Codziennie ok. 16 gromadza sie tam tlumy hindusow (po drugiej stronie - pakistanczykow) i turystow, by uczestniczyc w ceremonii zamkniecia granicy i zwrócenia flagi przez oba panstwa. wyglada to troche jak rozgrywki sportowe. granica to swego rodzaju stadion, ktorego polowa znajduje sie po stronie Indii, polowa - po stronie Pakistanu. Zolnierze obu krajow, nagradzani przez podekscytowany tlum brawami i okrzykami 'hindustan! na zawsze!' (wzglednie: pakistan)paraduja przed brama. prawdziwy spektakl.

Oto obiecane filmy:
- zolnierze cwicza, hindusi sie bawia:


- a to juz defilada:

poniedziałek, 19 stycznia 2009

biurokracja

tutejsze przepisy naprawde potrafia utrudnic zycie. ot chocby kupno karty SIM to nie taka prosta sprawa - nalezy wypelnic formularz, dostarczyc zdjecie, kopie paszportu, a nastepnie czekac ok. dwoch tygodni na pozwolenie. kupno biletu kolejowego tez wiaze sie z wypelnieniem kwitu, w ktorym podaje sie nie tylko trase przejazdu, ale rowniez numer telefonu, adres, numer paszportu. kopia dowodu osobistego potrzebna jest nawet w kafejce internetowej! masakra... nic dziwnego, ze w rankingu 'doing business' indie znalazly sie na 122 miejscu (na 181), za takimi krajami jak etopia, pakistan, czy nawet bangladesz.

czwartek, 15 stycznia 2009

ELDIS

zainteresowanym ekonomia / polityka rozwoju polecam platforme ELDIS (www.eldis.org) - znajdziecie na niej sporo materialow dotyczacych edukacji, ochrony zdrowia, spoleczenstwa obywatelskiego, pomocy rozwojowej, migracji, sytuacji kobiet, etc.

(nie)bezpieczenstwo

look under your seat; there might be a bomb; raise alarm; gain award - w taki napis wpatruje sie codziennie podczas jazdy autobusem. musze przyznac, ze w polskim metrze ten komunikat przekazywany jest nieco subtelniej.
uciazliwosci zwiazane z bezpieczenstwem (a raczej jego rzekomym brakiem) widac na kazdym kroku. bramki detekcyjne ustawione sa prawie wszedzie, a przed wejsciem do metra, wiekszych sklepow, muzeow, swiatyn, kazdy zostaje dokladnie przeszukany.

środa, 14 stycznia 2009

prawie jak sydney





...ale to nie sydney tylko delhi. to takze nie opera, a swiatynia. swiatynia bahaitow. bahaizm (www.bahai.org) to stosunkowo mloda religia, ktora stara sie laczyc w sobie elementy glownych religii swiata: chrześcijaństwa, hinduizmu, buddyzmu, judaizmu, islamu. wyznaje ja ok. 6 mln osob, w tym 2 mln w indiach.

swiatynia nawiazuje ksztaltem do kwiatu lotosu, symbolizujacego czystosc i duchowa sile. idea swiatyni jest bardzo ladna - chodzi o to, by mogli w niej spotykac sie, modlic, medytowac przedstawiciele roznych wyznan. z tego powodu nie ma w niej zadnych symboli religijnych.

atmosfera nie sprzyja jednak skupieniu i refleksji. na wejscie czeka sie ok. pol godziny. w srodku panuje nieco sztuczna cisza, a po 10 - 15 minutach straznicy-wolontariusze delikatnie wypraszaja "zwiedzajacych" na zewnatrz. pozniej trzeba odczekac kolejne pol godziny na odbior butow (do wiekszosci swiatyn w indiach trzeba wchodzic na boso). kolejka wyglada mniej wiecej tak:



w rezultacie, swiatynia byla dla mnie jedynie sredniociekawa, pozbawiona charakteru atrakcja turystyczna.

fort delhi



wtorek, 13 stycznia 2009

niedziela, 11 stycznia 2009

moje spostrzezenia na sprawy rozne

po dwoch tygodniach pobytu przyszedl czas na kolejne refleksje. tym razem bedzie m.in. o religii, zyciu rodzinnym, sluzbie i kuchni.

1. religia - indie sa niezwykle zroznicowanym religijnie krajem. przed przyjazdem wydawalo mi sie, ze spotkac tu mozna jedynie wyznawcow hinduizmu i muzulmanow. Hinduizm jest rzeczywiscie najczesciej praktykowana religia (ok. 80 proc.), jednak mozna zetknac sie rowniez z buddystami, chrzescijanami, sikhami, zoroastrianami, dzinistami czy bahaitami (o tych ostatnich z pewnoscia jeszcze napisze). religia odgrywa bardzo wazna role w zyciu wiekszosci hindusow. tym bardziej niesamowite jest to, ze wyznawcy tak roznych wierzen zyja tu ze soba w zgodzie i tolerancji.

2. malzenstwa - choc to niewiarygodne, aranzowane malzenstwa to w indiach nadal standard, zwlaszcza w mniejszych miastach i na wsiach. na decyzje o slubie najwiekszy wplyw wywieraja rodzice. uczucia nie sa najwazniejsze; liczy sie religia, wyksztalcenie, majatek, no i oczywiscie pochodzenie. zawieranie malzenstw to jeden z obszarow (drugim jest... jedzenie), w ktorym wyraznie ujawnia sie system kastowy - malzenstwa zawierane sa zwykle w ramach jednej kasty. malzenstwa mieszane nadal zdarzaja sie rzadko. swoja droga, ciekawe gdzie w systemie kastowym plasuja sie cudzoziemcy. sadzac po tym, ze przez pierwsze dwa tyg. pobytu dostalam kilka propozycji zamozpojscia, pewnie wysoko.

3.wielopokoleniowe rodziny - rodzina Pankuri, u ktorej spedzilam pierwsza noc w Delhi, liczy bagatela 60 osob. Wszyscy zamieszkuja cztery przylegle do siebie domy, ze wspolnym ogrodem i podworkiem. Tak liczne rodziny nie naleza do rzadkosci. Funkcjonuje bowiem zasada, ze synowie pozostaja w domu rodzicow do konca zycia (to na nich spoczywa obowiazek troski o rodzine), natomiast corki wyprowadzaja sie dopiero po slubie, do domu meza. Coraz czesciej zdarzaja sie odstepstwa od tej tradycji, ale nadal jest ona zywa.

4. sluzba - w wielu domach zatrudnia sie sluzbe - poczawszy od sprzataczek, przez kierowcow, kucharzy i krawcow. bywa, ze sluzba rowniez zatrudnia sluzbe. zwyczaj ten rozpowszechniony jest do tego stopnia, ze nawet naszego mieszkania nie dalo sie wynajac bez sprzataczki.

5. jedzenie - tak jak przypuszczalam Indie są doskonałym miejscem dla wegetarian - wybor dan bezmiesnych jest zdecydowanie wiekszy niz w polsce. Każdy zakątek kraju posiada swoje wyjątkowe potrawy - ja zapoznaje sie na razie z kuchnia polnocy. W zasadzie wszystko mi to smakuje, nie spodziewalam sie jednak, ze potrawy beda tak pikantne! Dosc duzym zaskoczeniem sa dla mnie takze warunki sanitarne - nie przypuszczalam ze bedzie sterylnie, ale jedzenie rekami, nieuzywanie rekawiczek, przygotowywanie dan na zakurzonych ulicach, pakowanie chleba w stare gazety czy niemyte naczynia - to wszystko przeroslo nieco moje wyobrazenia. mimo to, na szczescie, nie nabawilam sie na razie zadnej powazniejszej choroby.

to tyle na dzis. nastepne spostrzezenia juz wkrotce!

czwartek, 8 stycznia 2009

Parkowe popoludnie

Niedawno, wraz ze znajomymi z pracy odwiedzilam Ogrody Lodich.
Ten malowniczy park jest oaza spokoju - nie ma tu gromad przechodniow, szalonych kierowcow czy kolorowych straganow. Nie slychac gwaru ulicy, a co najwyzej szum wody i spiew ptakow, chocby takich slicznych papug :)



ogrod uwazany jest przez miejscowych za zielone pluca miasta. wg mnie to jedno z niewielu miejsc, gdzie mozna normalnie oddychac, a zielen jest zielona (nie zielonoszara). jak widac ponizej na terenie ogrodow znajduja sie rowniez zabytkowe grobowce, mosty i inne ruiny :)






wtorek, 6 stycznia 2009

ActionAid

Tym razem troche o mojej pracy. Action Aid to miedzynarodowa organizacja pozarzadowa, ktorej glownym celem jest ograniczanie ubostwa. Dziala ona w kilkudziesieciu krajach Azjii, Ameryki i Afryki. Wiecej mozecie przeczytac na www.actionaid.org


Moje biuro znajduje sie w Saket, w poludniowej czesci Delhi. ode mnie jest to ok. godziny jazdy autobusem , ktora jest tutaj niezapomnianym przezyciem - w autobusach, jak zreszta wszedzie, panuje niesamowity tlok, a poruszajace sie tu pojazdy nie maja drzwi!

W biurze w Saket jest nas niewiele - ok. 10 osob. Sami delhijczycy :) Ja wlaczylam sie w prace demokratycznego rzadzenia. Wspolpracuje z Nini, socjolozka z U. Delhi.
Mam szczescie, bo w mojej pracy kolezenska, "demokratyczna" ;) atmosfera, co - sadzac po opiniach znajomych - nie jest specjalnie czeste w indiach.

Co do moich zadan tutaj, w tej chwili pracuje nad materialami informacyjno- edukacyjnymi, dla NGOsow zajmujacych sie wlaczaniem obywateli w prace nad lokalnymi budeztami, analizami budzetow itp. W przyszlym tygodniu wyjezdzam do Rajastanu (Jaipur, Mt.Abu ) na peer review meeting :) w tej kwestii. Zapowiada sie wiec interesujaco!

niedziela, 4 stycznia 2009

chandigarh

W miniony weekend odwiedzilam Chandigarh (pociag – od 100 do 500 Rs, 4.5 godz., autobus – 150 Rs, 6 godz.), polozona 240 km na polnoc od Delhi stolice Punjabu i Haryany. To ponad 900 tys. miasto zostalo zaprojektowane przez Corbusiera. Chandigarh podzielony jest na kilkadziesiat rownych sektorow, co sprawia ze nielatwo jest sie tu zgubic. Byla to mila odskocznia od chaosu delhi, gdzie komunikacja to nielada sztuka. Znalezienie odpowiedniego adresu przysparza trudnosci nawet rikszarzom, bowiem w adresie zwykle nie podaje sie ulicy, a jedynie dzielnice i numer domu. To w polaczeniu z kiepskim oznakowaniem sprawia, ze komunikacja to dla mnie jedna z najwiekszych uciazliwosci... Kolejna osobliwoscia chandigarh jest siec sciezek rowerowych wydzielonych wzdluz glownych drog. Jest to nietypowe o tyle, ze w Indiach zazwyczaj nie ma nawet chodnikow. Mozna powiedziec, ze Chandigarh to taka mala Europa. Jak na indyjskie warunki miasto jest niezwykle czyste, zorganizowane, spokojne, zadbane. Nie ma w nim tez ani jednego bazaru! (w innych miastach targowiska sa na kazdym kroku).
Glowna atrakcja Chandigarh jest Ogrod Skalny. Na terenie 1.6 ha, wsrod wodospadow, alejek, pagorkow mozna znalezc roznorodne rzezby i budowle zbudowane ze zuzytych materialow (papieru, puszek, ceramiki, bezpiecznikow, butelek, itp.). mistrzostwo recyclingu!
Kilka zdjec z ogrodu ponizej:


dzien bez klaksonu

Naduzywanie klaksonu przez indyjskich kierowcow to prawdziwy problem. Jak przeczytalam niedawno w New Times of India, na dzien 01. 01. 2009 zaplanowano w Delhi “dzien bez klaksonu”. Niestety nie dalo sie tego odczuc

piątek, 2 stycznia 2009

nowy rok na nowym kontynencie

Pare dni temu, po blisko 10 godzinnej podrozy (warszawa - kijow - delhi), dotarlam do delhi. Mieszkam na poludniu miasta, w dzielnicy dayanand colony ( mozna latwo odnalezc na http://maps.google.co.in/) wraz z innymi praktykantami - danielem z togo, julie ze szwajcarii, martine z norwegii i alexandro z wloch. nasze mieszkanko jest male, skromne, ale stosunkowo wygodne. niestety brakuje ogrzewania, a noca jest naprawde zimno - temperatura nie przekracza kilku stopni. mamy ciepla wode i "zachodnie" toalety. wbrew obawom, nie zauwazylam na razie zadnych zwierzatek domowych, no moze poza kilkoma pajakami...

juz pierwsze dni byly pelne wrazen. tlok i gwar przerazaja, zwlaszcza zasady ruchu, a raczej ich brak. choc w teorii ruch jest lewostronny, w praktyce riksze, motocykle, krowy, auta i ciezarowki przepychaja sie po calej szerokosci drogi. zdaje sie tez, ze hindusi czesciej niz hamulca uzywaja klaksonu. bywa to uciazliwe, zwlaszcza w nocy, ale powoli sie przyzwyczajam do halasu.

dzis rozpoczelam praktyke w ActionAid. zostaje tu do konca lutego. pracuje w dziale "demokratycznego rzadzenia". o tym, czym bede zajmowac sie dokladnie, opowiem w kolejnym poscie. wkrotce tez pierwsze zdjecia.
-----
ps. ponizej dwa zdjecia mojego mieszkanka:



A to widok z okna :)